Artykuł ukazał się w Tygodniku Częstochowskim ‚Poniedziałek’ Nr 17/2010
Jest rok 1980, początek mojej przygody z tenisem. Tak daleko sięga moja pamięć. W tym czasie w Częstochowie działały dwa ośrodki tenisowe: korty klubu Victoria (który siedzibę miał w budynku Elanexu przy ul. Krakowskiej) mieszczące się w parku jasnogórskim, oraz korty klubu Raków, przy ul. Obraniaka (obecnie Limanowskiego.
Korty Victorii były w tamtych czasach dla nas, młodych adeptów tenisa, miejscem magicznym. Bardzo uboga infrastruktura, pięć kortów oraz malutki, drewniany domek klubowy, który szybko został wyburzony z powodu budowy obecnej ul. Popiełuszki. Zastąpiono go później małym, drewnianym barakiem. To było całe zaplecze socjalne. Jednakże klimat, atmosfera tego miejsca była wyjątkowa.
Spotykali się tam wszyscy, młodzi i starzy, zawodnicy „wyczynowi” i Ci, którzy grali rekreacyjnie. W owych czasach tenis uchodził jeszcze za sport „elitarny”, na kortach można było więc spotkać całą śmietankę częstochowskiej inteligencji. Grali przede wszystkim prawnicy, lekarze, dyrektorzy, ale także przedstawiciele innych, czasami mniej eksponowanych środowisk zawodowych. Mecenas Zbigniew Widera, Michał Sterniak, Bogdan Wirski, Jan Tagowski, Bogdan Sońta , Wiesław Kolasa, Tadeusz Krzyszkowski, to tylko niektóre z osób zapamiętanych przeze mnie, które wprowadzały na kortach tą niezwykłą atmosferę: pasji do tenisa popartej ogromną kulturą osobistą oraz życzliwości, także do nas, najmłodszych tenisistów.
Obcowanie z nimi na co dzień w klubie, przysłuchiwanie się ich rozmowom na temat tenisa, na ławce pod kasztanami, było dla nas młodych przyjemnością oraz wspaniałą lekcją kultury i dobrego wychowania.
W następnych latach grałem na wielu kortach w kraju i za granicą, ale nigdy więcej nie spotkałem się z klubem, który miał własną „duszę”. Niestety w późniejszych czasach miejsce to bardzo się zmieniło.
Była jeszcze jedna osoba warta wspomnień, ówczesny kortowy Roman Dziura. Korty zawsze były przygotowane na medal a Pan Roman, czasami troszkę „jakby wczorajszy”, ja ko pierwszy w klubie nacią gał wszystkim rakiety drewnianymi kołkami i szpikulcem. Uwielbialiśmy Pana Kortowego, a on nas za to często polewał nas w upalne dni wodą z węża. Był też doskonałym strategiem, często przed meczem przychodziliśmy do Niego poradzić się jak grać przeciwko danemu rywalowi.
Ale wróć my do samego tenisa. Szkoleniem klubowym zajmowało się czterech trenerów, wymienieni już : Tadeusz Krzyszkowski, Bogdan Sońta, Wiesław Kolasa oraz nie co później Józef Celt. Bogdan Sońta pełnił w tym czasie funkcję kierownika sekcji, dodam że był dobrym kierownikiem, dbał o klub, często sam zakasując rękawy, np. przy corocznej renowacji kortów. Wszyscy czterej wielcy pasjonaci, kochający tenis, można było to wyczuć na odległość, na pewno bardzo zasłużeni dla częstochowskiego tenisa.
Ja zatrzymam się przy dwóch: Tadeusz Krzyszkowski. Postać wręcz niezwykła. Wielka charyzma, wybitny, uznany w całej Polsce trener tenisa, wychowawca wielu pokoleń zawodników, a przy tym niezwykle skromny, umiejący słuchać, chłonny wiedzy szkoleniowiec. Bardzo uzdolniona tenisowo rodzina. Jego trzej synowie byli reprezentantami Polski w tenisie, obecnie są trenerami.
Wiele się od Niego nauczyłem. Niestety, Pan Tadeusz bardzo wcześnie opuścił Częstochowę, wyjechał do Gdańska, kontynuując z sukcesami pracę trenerską na Wybrzeżu. Szkoda, może pod okiem tego wspaniałego szkoleniowca inaczej potoczyłyby się kariery wielu rodzimych tenisistów, również i moja.
Drugą osobą, przy której chciałbym się zatrzymać nieco dłużej jest Wiesław Kolasa. Pasjonat – jego pasja, witalność, energia udzielała się wszystkim, którzy mieli przyjemność z nim trenować. Może nie miał wielkiej wiedzy metodycznej (bo niby skąd w tam tych czasach miał ją czerpać), mimo że nie do końca znał nowoczesne metody treningowe, większość rzeczy robił „na nosa”, ale był (jest) autentycznym pasjonatem, a ten „nos” rzadko go zawodził. Wszyscy lubili grać z Panem Wieśkiem, a ponieważ Pan Wiesiek też lubił grać z każdym więc zabawa na korcie była przednia. W tamtych czasach wnosił na kort element radości, zawsze uśmiechnięty, tryskający kawałami, ulubieniec piękniejszej połowy grających w tenisa . Przez całe lata 80-te oraz pierwszą połowę lat90-tych, Wiesław Kolasa wprowadził najwięcej zawodników do czołowej 50-tki list PZT, ze wszystkich ówczesnych szkoleniowców klubowych. To fakt mówiący dużo o jego poziomie trenerskim. Niestety, już w tym czasie brak było w klubie zawodowego trenera, wykształconego fachowca, który doprowadziłby zawodników na wyższy poziom umiejętności.
J.Topczewski, L.Paul (instruktor SZkoły Tenisa GEM), oraz Natalka i Filip po treningu
Ten brak odczuwalny był na przestrzeni następnych dziesięcioleci. Na początku lat 80-tych pojawiła się grupa uzdolnionej tenisowo młodzieży: Tadeusz Grodzicki, Tomasz Jaszcz, Tomasz Szymczyk. Oni to wraz z grającymi trenerami Wiesławem Kolasą oraz Krzysztofem Baronem stanowili trzon ówczesnej drużyny seniorów Victorii. A zaraz za nimi następni, trochę młodsi: Mariusz Barucki, Alfred Kos, Piotr Biernacki.
Cała pierwsza połowa lat 80-tych to ich dominacja w tenisie częstochowskim. Grali tenis piękny, finezyjny, ładny dla oka, techniczny. To już byli zawodnicy przez duże „Z”. Wygrywali dużo meczy w rozgrywkach ligi śląskiej, przez kilka lat między sobą rozstrzygali pojedynki o mistrzostwo Częstochowy.
Lubiłem patrzeć na ich tenis. Wszyscy trzej nie zrobili wielkiej kariery zawodniczej ale byli (są) związani z tenisem pracując jako zawodowi trenerzy, i znów niestety nie w Częstochowie…
W końcu pierwszej połowylat 80-tych do pierwszej drużyny seniorów awansowali kolejni zdolni nastolatkowie: Andrzej Geppert, T masz Sońta, Jacek Borowik, Artur Wudecki, oraz dwie utalentowane dziewczyny: Kasia Sawka i Grażyna Drewnicka. Również oni, pomimo talentu i chęci zaistnieli tylko na arenie śląskiej, przez dłuższy czas reprezentowali barwy klubu w rozgrywkach ligowych szczebla śląskiego, odnosząc w tej kategorii wiele sukcesów. Brak sukcesów na arenie ogólnopolskiej, inne plany życiowe spowodowały ich dość szybki rozbrat z tenisem zawodniczym.
Ale natura, w szczególności sportowa nie znosi próżni więc, w drugiej połowie lat 80-tych pojawiła się kolejna grupa uzdolnionej tenisowo młodzieży: To masz Liberda, Tomasz Boral, Wojciech Służalec, Przemysław Egeman, Rafał Łuszczyk, oraz nieco później Jarosław Słowiński, Roman Zapart, Przemysław Wesołek, Marcin Wesołek, Tomek Jezierski, Rafał Jezierski, Artur Matuszewski, a wśród dziewcząt Agnieszka Wojtala, Monika Fontańska, Małgorzata Plebanek, Patrycja Zyguła, Klaudia Organa, Karolina Lassota, Ania Mielczarek oraz nieco później Paulina Lassota, Sylwia Wojtala i Dominika Płaza.
Konkurencja była coraz większa. Wydaje mi się, że właśnie koniec lat 80-tych był najlepszym okresem częstochowskiego tenisa po wojennego. Nagłe pojawienie się takiej ilości utalentowanych, młodych graczy, ich rywalizacja ze „starszymi” np. grającym trenerem J. Celtem, czy przyjeżdżającymi często do rodzimego miasta M. Baruckim i A. Kosem powodował duży wzrost poziomu gry miejscowych graczy.
W latach 1986-1996 byłem najlepszym zawodnikiem klubu, w tym czasie nie przerwanie grając na pierwszej rakiecie w drużynie seniorów, wygrywałem 5 razy turniej o mistrzostwo Częstochowy (wszystkie, w których startowałem) ale naprawdę, miałem z kim rywalizować. Przemysław Wesołek był czołowym zawodnikiem polskim we wszystkich kategoriach młodzieżowych, inni wymienieni zaliczali się do czołówki śląskiej. Myślę, że mecze rozgrywane między nami w ramach turniejów o mistrzostwo miasta stały na bardzo przyzwoitym poziomie.
Również Panie reprezentowały znakomity poziom, a Karolina Lassota, Agnieszka Wojtala, Paulina Lasota, Sylwia Wojtala oraz Dominika Płaza, klasyfikowane były w pierwszej 15-ce w Polsce, w kategoriach młodzieżowych.
Ale tak jak dawniej tak i wtedy największym problemem nas, ówczesnych zawodników były treningi. Brak specjalistów tej dziedziny w naszym mieście rodzice rekompensowali w różny sposób, cześć wyjeżdżała na treningi do innych miast, inni, w tym ja, sami próbowali sobie zastąpić trenerów, to była jednak partyzantka.
Treningi polegające na ciągłym przebijaniu piłek po krosie, z tym samym partnerem nie mogły przynieść efektów. Po latach, będąc już dzisiaj trenerem mogę powiedzieć, że jestem pełen podziwu dla tych wszystkich, w tym i dla siebie samego, że mimo to, że posiadając w owym czasie tak skromne warunki do rozwoju potrafiliśmy poprzez pracę, upór w dążeniu do celu, osiągnąć tak wiele.
My po prostu kochaliśmy tenis, uwielbialiśmy grać, rywalizować, walczyć, pomimo tego, że w tamtych czasach w klubie nie było nic: rakiet, naciągów, butów, wszystko trzeba było zdobywać samemu, a nie było to łatwe.
Początek lat 90-tych to ko lejna fala tenisowej młodzieży Maciej Plebanek, Michał Kutek, Radosław Kuterek, Sebastian Zimmerman, Michał Sikora, Andrzej Mroczek, Jacek Niebieszczański oraz nieco później Michał Machniewiczi Radosław Kryczka a w śród dziewcząt Martyna Misztalska, Katarzyna Kokot, Anita Synoradzka, Katarzyna Sieradzka.
Zawodnicy z tej grupy coraz mocniej pretendowali do miejsca w pierwszej drużynie seniorów Victorii. Na początku lat 90-tych podjęli prace dwaj znakomici trenerzy z byłego ZSRR Juri Iliczow oraz Andriej Ilin.
Ten pierwszy, były reprezentant kraju w kat. Juniorów, z którym stoczyłem bardzo zacięty pojedynek w finale Mistrzostw Częstochowy w 1992r, zakończony zresztą moim zwycięstwem, ale po prawie 3-godzinnej walce.
Obydwaj bardzo dobrzy zawodnicy, wykształceni trenerzy z dyplomami AWF. Niestety, po krótkim okresie wyjechali z miasta, nie mogąc porozumieć się z działaczami klubu.
Inni, okreswo pracujący w Częstochowie instruktorzy tenisa, nie wnosili do szkolenia nic nowego, nie wznosząc się ponad przysłowiowe „sztundy”.
W tym czasie, będąc już instruktorem tenisa, poproszono mnie o objęcie opieką szkoleniową pierwszej drużyny seniorów. I po roku systematycznych treningów drużyna w składzie: Tomasz L berda – grający trener, Jarosław Słowiński, Roman Zapart, Artur Matuzewski, Przemysław Wesołek, Rafał Jezierski wywalczyła historyczny, po raz pierwszy w historii klubu, awans do I ligi.
Niestety fakt awansu został zatajony przez władze sekcji, z powodu, jak to tłumaczono, zbyt wysokich kosztów udziału w rozgrywkach pierwszoligowych. I w ten sposób wysiłek, sukces kilku młodych, ambitnych zawodników został bezpowrotnie zaprzepaszczony.
Około 1993 roku w sekcji zaczęło się zmieniać na gorsze, do głosu doszli działacze, często rodzice, którzy za nic mieli dobro częstochowskiego tenisa, jego rozwój. Końcowym akcentem tej sytuacji było przejęcie przez grupę ówczesnych działaczy, w do dzisiaj nie do końca jasnych okolicznościach kortów przy ul. 3-go Maja, które od dziesiątków lat należały do klubu Victoria. Klub Victoria stracił przez to możliwości kontynuowania szkolenia i zawiesił działalność sekcji tenisowej do roku 2000. Natomiast na kortach w parku jasnogórskim powstał nowy klub Cztt Victoria, przemianowany w późniejszych latach na CzKT Victoria.
W wyniku tych zmian, część zawodników, nie widząc dalszego sensu gry zakończyła czynne uprawianie tenisa, inni grali rekreacyjnie, jeszcze inni wyjechali z miasta, w tym ja. Pomimo wielkich planów, w nowym klubie ubywało zawodników. Zasłużeni szkoleniowcy zaczęli grać na innych kortach, a korty jasnogórskie stały się typowo komercyjnym obiektem. Tenis w Częstochowie popadł w stagnację. Nie będę pisał kto, dlaczego, czemu ponieważ chciałbym, żeby to była historia pozytywna, wiec napiszę tylko o tych bardziej miłych wspomnieniach, zresztą ich było zdecydowanie najwięcej. W tym czasie, również ja zdecydowałem się na kontynuowanie kariery zawodniczej, a także już trenerskiej w Niemczech.
T.Liberda i T.Krzyszkowski (1130 ATP, nr.10 PZT seniorów), po wspólnym treningu.
W 1999 roku po powrocie do mojego miasta, pełen entuzjazmu, pierwsze kroki skierowałem na korty, na których się wychowałem, a tam… zastałem grupę nieprzychylnych działaczy, dla których stałem się „zagrożeniem”, wprowadzając niepokój w ich monotonną codzienną egzystencję.
W pierwszej chwili miałem ochotę wyjechać (do stałem kilka propozycji pracy w innych klubach). Nowi, nie czujący sportu ludzie stanowili barierę skutecznie uniemożliwiającą jakąkolwiek ambitną pracę szkoleniową.
Ale na szczęście wszystko się odmieniło. Ówcześni prezesi klubu Victoria, Panowie Zbigniew Kuczera i Roman Ginda zaproponowali mi objęcie funkcji kierownika i głównego trenera reaktywowanej sekcji tenisowej, zawieszonej od 1994 roku, oraz prowadzenie kortów klubowych mieszczących się przy ul.Krakowskiej 80.
Propozycje przyjąłem z entuzjazmem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (przyznam się że traciłem już nadzieję) spotkałem tam wielu wspaniałych ludzi.
Oprócz władz klubu Romana Gindy i w późniejszym czasie Zbigniewa Kuczery, poznałem wiele fantastycznych, amatorsko grających, ale zakochanych w tenisie osób: Wojciech Wypych, Ryszard Bujnowicz, Marek Gleba, Adam Czech, Jacek Topczewski, to tylko niektórzy, wszystkich nie sposób wymienić.
Ja zatrzymam się przy dwóch. Adam Czech – Przedsiębiorca , człowiek o gołębim sercu, niezwykle skromny, uczciwy, pomocny. Największe sukcesy, jakie zanotowali w pierwszej połowie kończącego się dziesięciolecia zawodnicy sekcji Victorii wiązały się z Jego osobą. Mecenas tenisa, sam uwielbiał grać, robi to zresztą do dziś. Wspaniały człowiek, wspaniały przykład do naśladowania dla innych.
Drugą z osób, którą chciałbym wymienić jest Jacek Topczewski. Postać o podobnych przymiotach charakteru, barwny, wesoły, wiecznie uśmiechnięty. Jego pojawienie się na kortach zawsze wprowadzało (wprowadza) dużo śmiechu i radości. Każdy lubi grać i przebywać z Panem Jackiem.
I tak właśnie historia częstochowskiego tenisa zatoczyła koło. Po 30 latach, w moim klubie, tylko na innych kortach, spotkałem ludzi podobnych do tamtych, sprzed lat. Dzięki nim, prawdziwym pasjonatom tenisa magiczna atmosfera sekcji tenisowej Victorii odżyła, odżyły także moje wspomnienia.
O sukcesach tenisistów mojej sekcji klubu Victoria w latach 2000-2010, mimo że one były i to bardzo znaczne, chyba największe w historii pisał nie będę, z kilku powodów, po pierwsze część zawodników jest jeszcze za młoda żeby mówić o nich jako o historii, mam nadzieję, życzę im tego bardzo, że jeszcze do piszą wiele faktów do swojej biografii tenisowej, inni, mimo że osiągnęli bardzo znaczne sukcesy na arenie ogólnopolskiej, nie jestem do końca przekonany czy zasługują na umieszczenie ich sylwetki w panteonie „gwiazd” częstochowskiego tenisa.
Jest jeszcze jedna zawodniczka, moim zdaniem najlepsza w tenisie żeńskim w okresie, który opisuję – Barbara Kocyga. Przez wiele lat należała do czołówki Polski seniorek, ale sukcesy zawodnicze, pomimo tego, że urodziła się w Częstochowie, odnosiła reprezentując barwy klubu z Kielc. Po zakończeniu kariery zawodniczej wróciła do rodzinnego miasta kontynuując pracę szkoleniową.
Jak widać w moich wspomnieniach, nigdy nie brakowało w naszym mieście uzdolnionej tenisowo młodzieży, jest ich zresztą mnóstwo również i teraz, obserwuję to codziennie w pracy na kortach, brakowało natomiast zawsze wysokiej klasy trenerów.
Zaczynając w 1990 roku pracę szkoleniową, mając w pamięci problemy treningowe, których jeszcze niedawno sam doświadczałem postanowiłem zrobić wszystko żeby zostać trenerem zawodowym.
Dopiąłem swego. Dyplom AWF, kwalifikacje trenerskie poparte wieloletnim doświadczeniem zawodniczym oraz trenerskim zdobytym w kraju i za granicą pozwalają mi mieć nadzieje, że za kilka lat, następna osoba, która będzie pisała swoje wspomnienia o historii tenisa w Częstochowie, nie będzie już miała podstaw żeby twierdzić iż w naszym mieście brak jest zawodowych trenerów tenisa.
Marzę żeby tak właśnie było.
Designed with love By RocknRolla. Graphics and implementation: www.design4net.eu
© Copyright Szkoła Tenisa 'GEM' Tomasz Liberda 2015. All rights reserved.
Comments are closed.